Drogi Michaelu!
Wydawało mi się, że lepiej będzie, jeśli nieco ograniczymy nasze kontakty…
Ale wiesz, co?
Lepiej jest, kiedy jesteś obok.
Lepiej jest, kiedy otwieram oczy, a Ty jesteś obok.
Nie słyszałam Twoich słów, ale z całą pewnością moje imię wydobywające się z Twoich ust brzmi pięknie… Najpiękniej na świecie.
Nasze ostatnio spotkanie było fantastyczne. Zapewne moi rodzice już wszystko Ci opowiedzieli, ale chcę, żebyś wiedział to ode mnie.
To było najlepsze spotkanie w całym moim życiu.
Dziękuję.
Twoja Ann.
Wydawało mi się, że lepiej będzie, jeśli nieco ograniczymy nasze kontakty…
Ale wiesz, co?
Lepiej jest, kiedy jesteś obok.
Lepiej jest, kiedy otwieram oczy, a Ty jesteś obok.
Nie słyszałam Twoich słów, ale z całą pewnością moje imię wydobywające się z Twoich ust brzmi pięknie… Najpiękniej na świecie.
Nasze ostatnio spotkanie było fantastyczne. Zapewne moi rodzice już wszystko Ci opowiedzieli, ale chcę, żebyś wiedział to ode mnie.
To było najlepsze spotkanie w całym moim życiu.
Dziękuję.
Twoja Ann.
∞
Wpatrywał się w biały sufit
swojej sypialni. W nocy nie zmrużył oka. Cały czas miał w głowie wydarzenia
minionego wieczoru. Kiedy tylko zamknął oczy, w głowie pojawiał mu się jej
obraz. Obraz ostatnio spędzonych z nią chwil.
Jak to możliwe, że taka krucha, z pozoru nieznajoma dziewczyna, tak bardzo zawróciła mu w głowie? Jak to możliwe, że budzi się każdego ranka z chęcią, by wyjść jej na spotkanie. Jak to możliwe, że ledwie się znają, a on ma wrażenie, jakby spotykali się codziennie od kilku lat? Skąd poczucie takiej swobody, gdy są razem? Skąd poczucie takiego bohaterstwa, gdy sprawia, że jej ustaw wyginają się w uśmiechu? Skąd chęć odebrania ciężaru, który spoczywa na jej barkach? Tak. Michael Hayböck wpadł po uszy. Zakochał się w Ann Warmer. W dziewczynie z trzeciego rzędu. W głuchej dziewczynie. W dziewczynie chorej na raka. W dziewczynie, która dodaje mu chęci życia. Tak… to zdecydowanie jej wyjątkowość.
Odrzucił kołdrę na bok i siadł na skraju łóżka. Łokcie wsparł na kolanach, a twarz ukrył w swoich silnych dłoniach. Musiał mocno zacisnąć oczy, by łzy nie wydobyły się na światło dzienne. Oddychał szybko i głęboko. Chciał się uspokoić. Wiedział, że teraz musi obrać twardą skorupę i udać się do szpitala, pokazać, że jest przy niej i że będzie, kiedy tylko będzie go potrzebowała. Z tą myślą spojrzał w okno.
Za oknem było szaro. Chmury przysłoniły piękne niebo. Wzmógł się dość silny wiatr. Taka pogoda zwiastowała opady deszczu. Czy to przypadek, że pogoda za oknem tak idealnie odzwierciedlała to, co działo się wewnątrz jego głowy? Miał tylko nadzieję, że tak jak w przyrodzie, w jego życiu po deszczu wyjdzie słońce… W jej życiu… W ich życiu…
Podszedł do okna. Uniósł wzrok do góry. Ponownie przymknął powieki. Nie potrafił powstrzymać łez. Jak miał sprawić, by była silna, gdy on sam nie potrafił? Otworzył oczy i zacisnąwszy ręce w pięść uderzył nimi w ramy okna. Krzyknął z bezsilności. Miał ochotę coś rozwalić. Wiedział jednak, że to nie czas na tego typu akty desperacji. Uchylił okno, by chłodne powietrze zastąpiło duchotę. Chwycił pierwsze lepsze ubrania i zamknął się w łazience.
Z jeszcze wilgotnymi włosami wsiadł do samochodu. Kiedy wyjechał na drogę i zatrzymał się na pierwszych lepszych światłach musiał wyłączyć radio. To piekielne urządzenie irytowało go jak nigdy wcześniej. Wybrzmiewały z niego jakieś radosne, bezsensowne rytmy, które w ogóle nie pasowały do jego nastroju. O wiele łatwiej było mu skupić się na drodze w ciszy.
Kiedy przed jego niebieskimi tęczówkami wyrósł duży, biały budynek, nie potrafił zrobić choćby kroku. Zacisnął dłonie i wbił je w kieszenie spodni. Jęknął odchylając głowę do tyłu. Zastanawiał się, jak powinien się zachować. Chciał, żeby się obudziła. Chciał, by zobaczyła, że jest przy niej i mimo wszystko zostanie.
Przekroczył próg szpitala. Za pulpitem siedziały trzy panie. Jedna z nich odbierała wciąż rozdzwoniony telefon, a dwie pozostałe zajmowały się ludźmi ustawionymi w kolejkę. Nie zwracając większej uwagi na dość zatłoczone, jak na tak wczesną porę korytarze, udał się przed siebie. Założył zielony fartuch i przeszedł przez oszklone drzwi. Państwo Warmer już stali przy szybie i obserwowali swoją córkę.
– Dzień dobry – odezwał się.
– Och. Cześć, Michaelu – Witold uścisnął mu dłoń.
– Co z nią? – wskazał głową na pomieszczenie, w którym znajdowała się Ann.
– Jak na razie bez większych zmian. O dziesiątej mają robić jej kolejne badania. W tak zaawansowanym stadium choroby, wszystko zmienia się z godziny na godzinę – szepnęła kobieta.
Zacisnął usta w wąską kreskę i położył dłoń na ramieniu pani Warmer. Odwrócił się do szyby. Po raz pierwszy widział ją w takiej rozsypce. Była blada, niemal przezroczysta. Jej powieki i obszar dookoła nich były sine. Leżała nieruchomo. Jej chude ciało, zrobiło się jeszcze bardziej wątłe. Nie wiedział, że ten widok, wywoła u niego falę paniki. Zastanawiał się, co będzie jeśli ona tego nie przeżyje? Co będzie jeśli jeszcze długo się nie obudzi? Ile można spać?
Szybko odwrócił się tyłem do szyby, odszedł na kilka kroków i oparł się o chłodną ścianę.
– W porządku? – usłyszał szept Isabel.
Pokiwał potwierdzająco głową.
– Wiemy, że to nieprzyjemny widok. Nie, my też do niego nie przywykliśmy – jej głos stawał się bardziej wyraźny, jakby podchodziła do niego. – Po prostu już widzieliśmy ten obraz. Możesz być jednak pewien, że za każdym razem czujemy się tak samo jak ty teraz – kobieta wyrosła obok niego.
– Czy ja… – jąkał się. – Czy ja mogę do niej wejść.
Zlustrował kobietę swymi tęczówkami. Uniosła nieco kąciki ust i pokiwała powolnie głową.
– Możesz. Oczywiście, że możesz. Ann na pewno się ucieszy. Jednak nie możesz być tam zbyt długo, lekarze nie pozwalają na więcej niż piętnaście minut w ciągu godziny.
Skinął głową na znak, że rozumie każde z jej słów. Popatrzył na nią przez szybę, by po chwili skierować się do szklanych rozsuwanych drzwi. Wchodząc do środka, popchnął je w bok.
Do jego nozdrzy uderzył zapach środka do odkażania. Do jego uszu doszedł hałas wytwarzany przez aparatury, do których była podłączona Ann, a do jego napłynęły łzy. Łzy nieszczęścia. Widział ją. Przez szybę wyglądała lepiej. Kiedy dzieliły go od niej tylko metry, zauważył, że wyglądała znacznie słabiej.
Chwycił krzesełko stojące obok jej łóżka, przysunął do siebie i bezwładnie na nie opadł. Patrzył na nią przez chwilę. Jej klatka piersiowa to podnosiła się, to opadała. Wyglądała, jakby spała. Bo faktycznie tak było. Uniósł lekko lewy kącik ust. Niepewnie podniósł rękę i chwycił jej dłoń. Była ciepła. Jej skóra była miękka. Nie mógł powstrzymać łez, zebranych pod powiekami. Spłynęły po jego policzkach. Kiedy wyrwał się z zamysłu, pospiesznie je otarł.
– Widzisz jak na mnie działasz? – szepnął, poszerzając uśmiech. – Musisz się obudzić. Przecież ja nie płaczę. Chłopaki nie płaczą.
Gładził kciukiem jej delikatną dłoń. Była taka chuda, krucha… Wydawało mu się, że pod wpływem większego ścisku kości popękają w mak.
– Musisz się obudzić, Ann… Jestem tutaj i uwierz mi, że będę przez cały czas, ale chcę zobaczyć twoje śliczne oczy, doświadczyć twojego bezgłośnego śmiechu i zetknąć nasze wargi w pocałunku. Musisz być silna, Ann. Jeżeli nie dla mnie, to dla twoich rodziców. Oni bardzo się martwią…
Mamrotał, jakby był w jakimś amoku. Jak to możliwe? Jeszcze nigdy nie popadł w coś podobnego. Nie spuszczał oka z ciemnowłosej dziewczyny, bezwładnie leżącej na szpitalnym łóżku. Łzy ponownie zaczęły ściekać po jego policzkach, torując sobie drogę, by w końcu kapać na nieskazitelnie czyste białe kafelki.
Przyłożył dłoń dziewczyny do ust i ucałował jej wierz. W tym momencie, wydawało mu się, że przez jej twarz przeszedł cień uśmiechu. Wytrzeszczył oczy. Serce zaczęło mu bić z podekscytowania. Powtórzył gest. Wtedy był pewien. Lekki, niemal niedostrzegalny uśmiech zagościł na jej twarzy.
– Ann? – zapytał delikatnie. – Ann?
Łzy i smutek nagle się ulotniły, zostawiając miejsce dla nadziei. Poderwał się z krzesła i spojrzał na nią z góry. Bezustannie gładził jej dłoń i szeptał jej imię. Kiedy zaczęła poruszać powiekami jego uśmiech poszerzy się tak, że zajmował niemal całą twarz.
Uchyliła powieki, ale po kilku sekundach ponownie je zamknęła. Na jej buzi zagościł grymas. Nie potrafił się nie zaśmiać z tego powodu. Powtarzał jej imię jak mantrę. Ponownie rozchyliła powieki. Rozszerzała je stopniowo ukazując coraz większe zielone oczy. Po chwili jej krągłe tęczówki lustrowały go spojrzeniem.
– Ann… Obudziłaś się – szepnął, zakładając jej kosmyk włosów za ucho.
Lekko się uśmiechnęła. Michael odwrócił się do okna. Rodzice Ann stali z przyklejonymi do szyby dłońmi. Patrzyli na niego z niemałym zdziwieniem. Uśmiechnął się do nich i machnął ręką, by natychmiast weszli do środka.
Nie musiał na nich długo czekać. Niemal wbiegli do środka. Kobieta widząc, że jej córka odzyskała świadomość rozpłakała się, a mężczyzna od razu ucałował jej czoło. Był to najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek mógł doświadczyć.
Jak to możliwe, że taka krucha, z pozoru nieznajoma dziewczyna, tak bardzo zawróciła mu w głowie? Jak to możliwe, że budzi się każdego ranka z chęcią, by wyjść jej na spotkanie. Jak to możliwe, że ledwie się znają, a on ma wrażenie, jakby spotykali się codziennie od kilku lat? Skąd poczucie takiej swobody, gdy są razem? Skąd poczucie takiego bohaterstwa, gdy sprawia, że jej ustaw wyginają się w uśmiechu? Skąd chęć odebrania ciężaru, który spoczywa na jej barkach? Tak. Michael Hayböck wpadł po uszy. Zakochał się w Ann Warmer. W dziewczynie z trzeciego rzędu. W głuchej dziewczynie. W dziewczynie chorej na raka. W dziewczynie, która dodaje mu chęci życia. Tak… to zdecydowanie jej wyjątkowość.
Odrzucił kołdrę na bok i siadł na skraju łóżka. Łokcie wsparł na kolanach, a twarz ukrył w swoich silnych dłoniach. Musiał mocno zacisnąć oczy, by łzy nie wydobyły się na światło dzienne. Oddychał szybko i głęboko. Chciał się uspokoić. Wiedział, że teraz musi obrać twardą skorupę i udać się do szpitala, pokazać, że jest przy niej i że będzie, kiedy tylko będzie go potrzebowała. Z tą myślą spojrzał w okno.
Za oknem było szaro. Chmury przysłoniły piękne niebo. Wzmógł się dość silny wiatr. Taka pogoda zwiastowała opady deszczu. Czy to przypadek, że pogoda za oknem tak idealnie odzwierciedlała to, co działo się wewnątrz jego głowy? Miał tylko nadzieję, że tak jak w przyrodzie, w jego życiu po deszczu wyjdzie słońce… W jej życiu… W ich życiu…
Podszedł do okna. Uniósł wzrok do góry. Ponownie przymknął powieki. Nie potrafił powstrzymać łez. Jak miał sprawić, by była silna, gdy on sam nie potrafił? Otworzył oczy i zacisnąwszy ręce w pięść uderzył nimi w ramy okna. Krzyknął z bezsilności. Miał ochotę coś rozwalić. Wiedział jednak, że to nie czas na tego typu akty desperacji. Uchylił okno, by chłodne powietrze zastąpiło duchotę. Chwycił pierwsze lepsze ubrania i zamknął się w łazience.
Z jeszcze wilgotnymi włosami wsiadł do samochodu. Kiedy wyjechał na drogę i zatrzymał się na pierwszych lepszych światłach musiał wyłączyć radio. To piekielne urządzenie irytowało go jak nigdy wcześniej. Wybrzmiewały z niego jakieś radosne, bezsensowne rytmy, które w ogóle nie pasowały do jego nastroju. O wiele łatwiej było mu skupić się na drodze w ciszy.
Kiedy przed jego niebieskimi tęczówkami wyrósł duży, biały budynek, nie potrafił zrobić choćby kroku. Zacisnął dłonie i wbił je w kieszenie spodni. Jęknął odchylając głowę do tyłu. Zastanawiał się, jak powinien się zachować. Chciał, żeby się obudziła. Chciał, by zobaczyła, że jest przy niej i mimo wszystko zostanie.
Przekroczył próg szpitala. Za pulpitem siedziały trzy panie. Jedna z nich odbierała wciąż rozdzwoniony telefon, a dwie pozostałe zajmowały się ludźmi ustawionymi w kolejkę. Nie zwracając większej uwagi na dość zatłoczone, jak na tak wczesną porę korytarze, udał się przed siebie. Założył zielony fartuch i przeszedł przez oszklone drzwi. Państwo Warmer już stali przy szybie i obserwowali swoją córkę.
– Dzień dobry – odezwał się.
– Och. Cześć, Michaelu – Witold uścisnął mu dłoń.
– Co z nią? – wskazał głową na pomieszczenie, w którym znajdowała się Ann.
– Jak na razie bez większych zmian. O dziesiątej mają robić jej kolejne badania. W tak zaawansowanym stadium choroby, wszystko zmienia się z godziny na godzinę – szepnęła kobieta.
Zacisnął usta w wąską kreskę i położył dłoń na ramieniu pani Warmer. Odwrócił się do szyby. Po raz pierwszy widział ją w takiej rozsypce. Była blada, niemal przezroczysta. Jej powieki i obszar dookoła nich były sine. Leżała nieruchomo. Jej chude ciało, zrobiło się jeszcze bardziej wątłe. Nie wiedział, że ten widok, wywoła u niego falę paniki. Zastanawiał się, co będzie jeśli ona tego nie przeżyje? Co będzie jeśli jeszcze długo się nie obudzi? Ile można spać?
Szybko odwrócił się tyłem do szyby, odszedł na kilka kroków i oparł się o chłodną ścianę.
– W porządku? – usłyszał szept Isabel.
Pokiwał potwierdzająco głową.
– Wiemy, że to nieprzyjemny widok. Nie, my też do niego nie przywykliśmy – jej głos stawał się bardziej wyraźny, jakby podchodziła do niego. – Po prostu już widzieliśmy ten obraz. Możesz być jednak pewien, że za każdym razem czujemy się tak samo jak ty teraz – kobieta wyrosła obok niego.
– Czy ja… – jąkał się. – Czy ja mogę do niej wejść.
Zlustrował kobietę swymi tęczówkami. Uniosła nieco kąciki ust i pokiwała powolnie głową.
– Możesz. Oczywiście, że możesz. Ann na pewno się ucieszy. Jednak nie możesz być tam zbyt długo, lekarze nie pozwalają na więcej niż piętnaście minut w ciągu godziny.
Skinął głową na znak, że rozumie każde z jej słów. Popatrzył na nią przez szybę, by po chwili skierować się do szklanych rozsuwanych drzwi. Wchodząc do środka, popchnął je w bok.
Do jego nozdrzy uderzył zapach środka do odkażania. Do jego uszu doszedł hałas wytwarzany przez aparatury, do których była podłączona Ann, a do jego napłynęły łzy. Łzy nieszczęścia. Widział ją. Przez szybę wyglądała lepiej. Kiedy dzieliły go od niej tylko metry, zauważył, że wyglądała znacznie słabiej.
Chwycił krzesełko stojące obok jej łóżka, przysunął do siebie i bezwładnie na nie opadł. Patrzył na nią przez chwilę. Jej klatka piersiowa to podnosiła się, to opadała. Wyglądała, jakby spała. Bo faktycznie tak było. Uniósł lekko lewy kącik ust. Niepewnie podniósł rękę i chwycił jej dłoń. Była ciepła. Jej skóra była miękka. Nie mógł powstrzymać łez, zebranych pod powiekami. Spłynęły po jego policzkach. Kiedy wyrwał się z zamysłu, pospiesznie je otarł.
– Widzisz jak na mnie działasz? – szepnął, poszerzając uśmiech. – Musisz się obudzić. Przecież ja nie płaczę. Chłopaki nie płaczą.
Gładził kciukiem jej delikatną dłoń. Była taka chuda, krucha… Wydawało mu się, że pod wpływem większego ścisku kości popękają w mak.
– Musisz się obudzić, Ann… Jestem tutaj i uwierz mi, że będę przez cały czas, ale chcę zobaczyć twoje śliczne oczy, doświadczyć twojego bezgłośnego śmiechu i zetknąć nasze wargi w pocałunku. Musisz być silna, Ann. Jeżeli nie dla mnie, to dla twoich rodziców. Oni bardzo się martwią…
Mamrotał, jakby był w jakimś amoku. Jak to możliwe? Jeszcze nigdy nie popadł w coś podobnego. Nie spuszczał oka z ciemnowłosej dziewczyny, bezwładnie leżącej na szpitalnym łóżku. Łzy ponownie zaczęły ściekać po jego policzkach, torując sobie drogę, by w końcu kapać na nieskazitelnie czyste białe kafelki.
Przyłożył dłoń dziewczyny do ust i ucałował jej wierz. W tym momencie, wydawało mu się, że przez jej twarz przeszedł cień uśmiechu. Wytrzeszczył oczy. Serce zaczęło mu bić z podekscytowania. Powtórzył gest. Wtedy był pewien. Lekki, niemal niedostrzegalny uśmiech zagościł na jej twarzy.
– Ann? – zapytał delikatnie. – Ann?
Łzy i smutek nagle się ulotniły, zostawiając miejsce dla nadziei. Poderwał się z krzesła i spojrzał na nią z góry. Bezustannie gładził jej dłoń i szeptał jej imię. Kiedy zaczęła poruszać powiekami jego uśmiech poszerzy się tak, że zajmował niemal całą twarz.
Uchyliła powieki, ale po kilku sekundach ponownie je zamknęła. Na jej buzi zagościł grymas. Nie potrafił się nie zaśmiać z tego powodu. Powtarzał jej imię jak mantrę. Ponownie rozchyliła powieki. Rozszerzała je stopniowo ukazując coraz większe zielone oczy. Po chwili jej krągłe tęczówki lustrowały go spojrzeniem.
– Ann… Obudziłaś się – szepnął, zakładając jej kosmyk włosów za ucho.
Lekko się uśmiechnęła. Michael odwrócił się do okna. Rodzice Ann stali z przyklejonymi do szyby dłońmi. Patrzyli na niego z niemałym zdziwieniem. Uśmiechnął się do nich i machnął ręką, by natychmiast weszli do środka.
Nie musiał na nich długo czekać. Niemal wbiegli do środka. Kobieta widząc, że jej córka odzyskała świadomość rozpłakała się, a mężczyzna od razu ucałował jej czoło. Był to najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek mógł doświadczyć.
*
Przysiadł na ławce przed
szpitalem. Chmury nieco się rozstąpiły, by udostępnić miejsce dla jasnych
gwiazd. Uśmiechnął się. Spędził cały dzień z Ann. Mimo że nie zamienili ze sobą
ani jednego słowa, on nie spuszczał z niej wzroku, a ona posyłała mu dyskretne
uśmieszki. Kiedy o tym pomyślał serce trzepotało mu jak oszalałe.
Nie wiedział jak długo siedział na ławce. Był pogrążony w myślach. W myślach o niej. O Ann. Chciał się podnieść z ławki, gdy usłyszał swoje imię. Odwrócił się w stronę, z której dobiegał kobiecy głos. Zauważył Isabel.
– Złapałam cię jeszcze – westchnęła z uśmiechem. – Proszę, Ann prosiła, żebym ci to dała. Podyktowała mi te słowa, a ja je spisałam… Mam nadzieję, że nie jesteś zły.
Wyciągnęła rękę, w której trzymała białą, starannie złożoną kartkę. Uśmiechnął się i chwycił korespondencję. Jak mógłby być zły?
– Dziękuję – powiedział.
– Wpadniesz jutro? Myślę, że Ann się ucieszy.
– Oczywiście.
Nie wiedział jak długo siedział na ławce. Był pogrążony w myślach. W myślach o niej. O Ann. Chciał się podnieść z ławki, gdy usłyszał swoje imię. Odwrócił się w stronę, z której dobiegał kobiecy głos. Zauważył Isabel.
– Złapałam cię jeszcze – westchnęła z uśmiechem. – Proszę, Ann prosiła, żebym ci to dała. Podyktowała mi te słowa, a ja je spisałam… Mam nadzieję, że nie jesteś zły.
Wyciągnęła rękę, w której trzymała białą, starannie złożoną kartkę. Uśmiechnął się i chwycił korespondencję. Jak mógłby być zły?
– Dziękuję – powiedział.
– Wpadniesz jutro? Myślę, że Ann się ucieszy.
– Oczywiście.
„Nadzieja nie umiera...”
**************
Hej Kochane! ;*
Jak Wam się podoba powyższe wspomnienie?
To już dziesiąte! :o
Jak ten czas szybo płynie! :))
Mnie się ono nie za bardzo podoba...
Ale to Wy jesteście najlepszymi krytykami, więc czekam na Waszą opinię. ;)
Hej Kochane! ;*
Jak Wam się podoba powyższe wspomnienie?
To już dziesiąte! :o
Jak ten czas szybo płynie! :))
Mnie się ono nie za bardzo podoba...
Ale to Wy jesteście najlepszymi krytykami, więc czekam na Waszą opinię. ;)
Bardzo chciałam Wam podziękować za tak ciepłe komentarze pod ostatnim rozdziałem. ♥
Co do Waszych blogów, to mimo ferii nie dałam rady wszystkich na bieżąco czytać, dlatego postaram się je jeszcze dziś nadrobić. :)
Całuję!
PS. Kochane, a jak w Zakopanem? Która z Was była? Jak Wasze przeżycia? :D Opowiadacie! ^^